Bez czytelnika nie ma literatury - wywiad z Olgą Tokarczuk
Z Olgą Tokarczuk o filmie, dredach i audiobookach rozmawiają Filip Brudny i Wojciech Maryjka
- Czym jest dla
pisarza konfrontacja z czytelnikami?
- Przestałam sobie zadawać już to pytanie. Pisanie książki jest głównie
zajęciem samotnym; człowiek siedzi przez rok czy dwa i zajmuje się swoimi
wizjami i przenoszeniem ich na papier, a potem nagle jest rzucony w hałas i
zgiełk świata. Ludzie, rozmowy, podróże. To absolutnie ekstrawertyczny sposób
kontaktu, podczas gdy pisanie jest introwertyczne. Trzeba więc umieć się przestawić. Ja jestem raczej nieśmiałą osobą, zawsze
czuję tremę i nigdy się nie nauczyłam takiego luźnego wchodzenia w kontakt z
czytelnikiem. Wydaje mi się jednak, że to jest potrzebne i ściąga na ziemię, bo
podczas pisania trochę się odlatuje, gdzieś we własne rejony i potem wiedza,
jak książki są czytane, jak są interpretowane, na co ludzie zwracają uwagę,
a czego nie widzą, jest bardzo ważną
informacją zwrotną. Poza tym ważne jest, że ten abstrakcyjny czytelnik to ktoś
konkretny, jakoś wygląda, ma jakieś ciało fizyczne, coś mówi.
- Czy za
pośrednictwem czytelnika zaskoczyła Panią kiedyś własna powieść?
- Tak, wiele razy i bardzo sobie to cenię. Wielokrotnie zdarzało się tak,
że sposób czytania tego, co napisałam, co mi się wydawało, był zupełnie inny.
Najczęściej były to rzeczy, z których sama sobie nie zdawałam sprawy. To bardzo
ciekawy moment, kiedy pisarz uczy się od czytelnika. Czytanie to nie tylko
nadawanie, ale też odbiór i spotkanie gdzieś w połowie drogi. Bez czytelnika
nie byłoby literatury.
Olga Tokarczuk podczas spotkania z czytelnikami w Rzeszowie
- Jak wygląda sam
proces twórczy w Pani przypadku?
- Staram się pisać regularnie w określonej porze dnia,
najczęściej rano. To moja praca, bo już nic innego nie robię oprócz pisania.
Staram się narzucić temu jakiś reżim, nie licząc na jakieś ulotne chwile
natchnienia, bo nic bym nie zrobiła.
- Wspomniała Pani
podczas jednego ze spotkań, że nie wpisuje własnego nazwiska w internetowe
wyszukiwarki. Tak czy inaczej, spróbowaliśmy i na pierwszym miejscu wyświetla
się hasło w Wikipedii. Mamy tam więc Olgę Tokarczuk - pisarkę, eseistkę,
autorkę scenariuszy i poetkę. O funkcjonowanie tych dwóch ostatnich przestrzeni
chcielibyśmy zapytać.
- Poetka jest to
przekłamanie. Uwielbiam Wikipedię i naprawdę uważam, że jest projektem
ludzkości, jakiego jeszcze nie było, ale z racji tego, że jest redagowana przez
wielu ludzi, czasami są tam drobne błędy. Nigdy się z nimi nie awanturowałam.
- Można spróbować
dokonać własnej korekty.
- Jakoś się na to nie odważyłam, choć może powinnam to
zrobić. Żadną poetką nie jestem. Kiedyś, jako młoda dziewczyna, pisałam wiersze
i te juwenilia, wyszperane teraz przez Adama Bieniasa, po raz pierwszy ukażą
się w książce, którą wydaje Uniwersytet Rzeszowski. To dla mnie duże przeżycie,
ponieważ nie mam do nich jakiegoś osobistego stosunku, ani tym bardziej
sentymentu. Uważam, że są to bardzo średnie wiersze. Jeżeli chodzi o bycie
scenarzystką, to jest to za dużo powiedziane. W tej chwili pracuję nad
scenariuszem do filmu, który dopiero powstanie. Będzie to film, którego
reżyserką będzie Agnieszka Holland, oparty w dużej mierze na mojej książce
„Prowadź swój pług przez kości umarłych". Zdjęcia mają zacząć się w przyszłym
roku. Wyrwałam się do pisania
scenariusza, ale nie jest to takie łatwe, jak sądziłam. Wydawało mi się, że
ksiązka, która jest napisana dosyć tradycyjnie, linearnie, z wyraźnymi
postaciami, będzie prosta do przeniesienia na obraz. Okazuje się, że scenariusz
wymaga zupełnie innych punktów widzenia i sposobów opowiadania historii. Piszę
w tej chwili drugą wersję, a będzie jeszcze trzecia. To duża praca i nowe
doświadczenie dla mnie. Nigdy nie brałam udziału w pracy nad scenariuszem
stuprocentowym. Zawsze doradzałam, wtrącałam się czy konsultowałam, a
scenariusze były głównie autorstwa reżyserów czy profesjonalnych scenarzystów.
- Zdradziła Pani
podczas spotkania z czytelnikami w Rzeszowie, że lubi twórczość Stanley'a
Kubricka, ze względu na to, że potrafi w swoich filmach żonglować stylami. A co
myśli Pani o Quentinie Tarantino? U niego wydaje się to jeszcze bardziej
wyraziste?
- Lubię Tarantino. To jest taki reżyser, który zawsze
przekracza granice, a jednocześnie pokazuje pewne klisze, w których tkwimy jako
widzowie. Bardzo lubię w ogóle przełamywanie czegoś, oglądanie z innej strony,
humor czasami nawet taki, który jedzie po bandzie. Ale nie powiedziałabym, że
jest to mój ulubiony reżyser.
Fragment powieści czytanej przez Olgę Tokarczuk
- Wydawnictwo Literackie zadbało o to, żeby książka „Dom dzienny, dom nocny"
ukazała się w formie audiobooka. Proszę opowiedzieć, jakie jest to
doświadczenie dla pisarza? Nie jest to zwykłe odczytanie fragmentu, jak podczas
spotkania autorskiego, ale ponad 10-godzinne nagranie?
- To była ciężka praca. Straszna zima była wtedy w
Warszawie, więc przychodziłam do studia, żeby się też rozgrzać i rozruszać.
Spotkanie się z tekstem, który napisałam 15 lat temu, to było wielkie przeżycie
i czułam się trochę jak nie w swoim ubraniu. Było to też miłe i sentymentalne,
bo od czasu napisania tej ksiązki moje życie się zmieniło. Inaczej już piszę,
inaczej widzę różne rzeczy. To trochę spotkanie się z inną osobą. Spotkanie się z przeszłością miało w
sobie coś wzruszającego.
- A skąd ten pomysł z
audiobookiem? Był to typowy zabieg wydawniczy, czy liczy Pani na dotarcie do
nowych czytelników, a właściwie słuchaczy?
- Lubię audiobooki i sama słucham w samochodzie. Pomyślałam
o tym, że o ile „Prawiek i inne czasy" bardzo pięknie przeczytała Maja
Ostaszewska, to z tych starszych książek „Dom dzienny, dom nocny" jest w
największym stopniu oparty na moim życiu i chcę go sama przeczytać, nawet jeśli
nie będzie to profesjonalne, jeśli będę się mylić.
- „Kiedy
kobieta zmienia kolor włosów, to znak, że zaczyna się dla niej nowa epoka
" - to fragment jednej z Pani powieści. A co jeśli
kobieta zmienia formę swojej fryzury?
- Na przykład dredy (śmiech)?
- To też jest oznaka
jakiejś metamorfozy?
- Kiedy się zmieniamy, starzejemy, zaczynamy lubić coś, co
kiedyś nas odrzucało, to oznaki głębszych, psychologicznych zmian. A ponieważ w
moim życiu dosyć dużo się zmieniło jakieś 5 lat temu, to zaczęło też przybierać
jakąś inną formę zewnętrzną. Wydaje mi się, że jest to naturalne i jakoś
zdrowe.
- Kiedy możemy się
spodziewać nowej powieści, która ma być „wyższym akordem" „Prawieku i innych czasów"?
- Myślę, że ta książka ukaże się pod koniec przyszłego roku.
W tej chwili zajęta jestem scenariuszem, więc musiałam trochę przystopować z tą
pracą. Książka zapowiada się duża objętościowo, jest bardzo wymagająca. Od
kilku lat ją piszę i robię ogromny research. Jeszcze nigdy w życiu czegoś
takiego nie pisałam.
- Czekamy więc z niecierpliwością na nową książkę i film. Życzymy owocnej pracy i dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali: Filip
Brudny i Wojciech Maryjka
Za pomoc w realizacji materiału dziękujemy dr Magdalenie Rabizo-Bierek oraz Waldemarowi Maryjce